Wymowa: ben nevys
Znaczenie nazwy: zetknęłam się z bardzo różnymi wersjami; moja ulubiona strona MunroMagic podaje: cloudy hill - zachmurzone wzgórze
Wysokość: 1344m n.p.m.
Pozycja na liście munrosów: 1.
Data wejścia: 26.08.07
Ben Nevis (Beinn Nibheis) jest najwyższym wzniesieniem Wielkiej Brytanii i rzeczywiście dominuje w otoczeniu. Numer dwa, Ben Macdui, jest tylko o 35 metrów niższy, ale znajduje się w innej części Highlandu - w swym ogarnialnym wzrokiem sąsiedztwie Ben Nevis nie ma konkurencji.
Nie idź za tłumem!
Na szczyt prowadzi dostępny dla każdego, łatwy szlak od strony Glen Nevis, którym walą tłumy. Autor naszego przewodnika napisał, że iść tą trasą, to tak jakby pójść na plażę i nie zobaczyć morza. Nie daje ona zupełnie pojęcia o prawdziwej twarzy góry, która jest czymś zupełnie innym, jeśli patrzeć od zachodu i południa, a czym innym od wschodu i północy. Z tej pierwszej perspektywy Ben Nevis jest łagodny, o obłych, kopulastych liniach, imponujący jedynie wysokością. Z drugiej - skały, hardkory, w ogóle inna bajka. Dalej autor podał precyzyjne wskazówki, jak dostać się na górę od tej ciekawszej strony, przez Carn Mor Dearg Arete. Wypróbowaliśmy ten szlak jako wariant dojściowy, schodząc z kolei klasycznie, mamy więc porównanie.
Spacerem…
Oba warianty zaczynają się u wylotu Glen Nevis. Ścieżka prowadzi szerokimi, łagodnymi trawersami wśród paproci. Po ok. 1,5 godziny wychodzimy na rozległą równię pomiędzy Meall an-t-Suidhe, jednym z mniejszych wzniesień w masywie, a właściwym wierzchołkiem Ben Nevisa, na który jeszcze połowa drogi (szlakiem klasycznym). Tu skręcamy w lewo - od szlaku oddziela się wyraźna i szeroka ścieżka. Idziemy nią wzdłuż jeziorka Lochan Meall an-t-Suidhe (wg naszego przewodnika Half Way Lochan) i wypatrujemy po prawej niewielkiej, słabo widocznej dróżki. Uwaga: na naszej mapie (Ordnance Survey) droga ta jest nakreślona jako jedyna w tym rejonie, tymczasem w rzeczywistości szeroka ścieżka, którą szliśmy, wyprowadza nad jezioro i tam się urywa - dlatego trzeba uważać gdzie skręcić na tę mało wyraźną dróżkę, żeby nie zapędzić się za daleko.
Prawdziwe oblicze
Park skalnyPo mniej więcej pół godzinie wchodzimy do dolinki otoczonej granią w kształcie podkowy, której prawą stronę stanowią ściany Ben Nevisa. Od tej strony wreszcie staje się jasne, o co chodziło z "prawdziwą twarzą" Ben Nevisa. Tu już nie ma łagodnych, szerokich zboczy, jest za to niesamowity park skalny.
Droga z przewodnika idzie po grani (Carn Mor Dearg Arete), ale w którym miejscu na nią wejść, musieliśmy zdecydować sami. Ścieżki żadnej nie ma. Trasa w przewodniku jest tak obmyślana, by po drodze zaliczyć jeszcze jednego munro, Carn Mor Dearg, ale że nam zależało głównie na Ben Nevisie, a pogoda zaczęła się psuć, zrobiliśmy to po swojemu. Dno doliny idzie dość ostro w górę, tak że im dalej, tym krótsza droga na grań. Podeszliśmy dość daleko, tak żeby wyjść na nią w obniżeniu za tamtym munrosem, i zaczęliśmy wchodzić.
Carn Mor Dearg
Włażenie po zboczu Carn Mor Dearg było najbardziej żmudnym i irytującym odcinkiem trasy. Teren jest tak nachylony, że momentami wygodniej jest iść na czworakach, pełno ruchomych śliskich kamieni. Na pewno opcja bardzo niemiła w schodzeniu, przypominająca nasze niezapomniane zejście ze Stob Coire nan Lochan.
To podejście jest bardzo męczące, ale plusem jest, że szybko zyskujemy wysokość. Wchodzenie na grań trwa około godziny. My mieliśmy pecha, bo kilkadziesiąt metrów przed osiągnięciem przez nas celu przyszła chmura i wszystko zakryła. Widoczność stała się praktycznie zerowa.
Grań nie jest trudna. Owszem, eksponowana, ale wystarczy ostrożnie (ruchome kamienie!) stawiać nogi, i nie powinno być żadnych problemów z przejściem. Ścieżka momentami przewija się na lewą stronę, momentami niknie - wtedy idziemy po spiętrzonych kamieniach ostrzem grani.
Okazało się, że wyszliśmy praktycznie pod szczytem Carn Mor Dearg, dosłownie kilkanaście metrów poniżej. Nie wiem, czy mimo to mogę uznać tego munro za zaliczony. Na prywatny użytek uważam, że tak, ale oficjalnie tego nie uwzględniam;)
Na szczyt
Grań po pewnym czasie spiętrza się, rozszerza i gwałtownie wspina się w górę. Zaczynamy podchodzenie na szczyt. Idziemy około 40 min. po wielkim i stromym rumowisku skalnym, gdzie również należy bardzo uważać na ruchome kamienie. Ścieżka zupełnie niknie, starajmy się więc trzymać linii możliwie prostej, żeby nie zapędzić się w jakieś przepaście. My mieliśmy ułatwione zadanie, szliśmy za dwoma miejscowymi, którzy zdawali się doskonale znać trasę i wyprowadzili nas na sam wierzchołek.
Zaludniony szczyt Ben NevisSzczyt to rozległe plateau, a tłumy na nim nie gorsze niż na najbardziej zatłoczonych tatrzańskich szlakach. A ponieważ droga klasyczna jest tak łatwa, ludzie wchodzą masowo z psami i całkiem malutkimi dziećmi. Podobno w latach 50-tych ktoś wniósł na górę małe pianino.
Na szczycie stoi schron (na ścianie naklejki m. in. Speleologicznego Klubu z Dąbrowy Górniczej oraz Klubu Harnasie), ruiny obserwatorium i kopiec kamieni, na który można wejść, wyznaczający najwyższy punkt. Co do widoków nie wypowiadam się, ponieważ cały czas na wierzchołku stała chmura.
I z górki…
Droga klasyczna - bardzo prosta i bardzo nudna jest taka akurat do zejścia, kiedy człowiek jest zmęczony. Emocji żadnych, ale rozumiem, że oficjalna trasa na szczyt, który ze względów oczywistych jest super popularny, musi być tak łatwa jak tylko to możliwe - ze względów bezpieczeństwa i nie tylko. Powstała zresztą nie jako szlak turystyczny, a z myślą o dostarczaniu zaopatrzenia do obserwatorium.
Kiedy wracaliśmy, nad Glen Nevis świeciło słońce, ale szczyt (samego wierzchołka z dołu nie widać) musiał być w chmurach, które ciągle stały wysoko nad tym jednym miejscem. Ben Nevis, najwyższy punkt w okolicy, po prostu je zatrzymuje. W piękny dzień z czystym niebem nie ma problemu, ale w taki średni wszystkie inne góry mogą być poniżej pułapu chmur, ale nie on.
Ocena
Szlak którym wchodziliśmy (z zastrzeżeniem, że na sporym odcinku drogi jako takiej nie ma i wybieramy własną) oceniam na ***, zejście na *.
Żółty szlak - nasze wejście, czerwony - szlak popularny,
zielony - tak wg przewodnika powinniśmy iść wybierając opcję przez grań
Zrobienie pętli, i to w takim kierunku jak my, pozwala zobaczyć dwa zupełnie różne oblicza Ben Nevisa, odczuć trochę emocji na eksponowanej, ale naprawdę łatwej grani, wreszcie nie iść dwa razy tym samym zatłoczonym szlakiem. Zejście jest niezbyt męczące, z tym że nie polecam skrótów, są strome i nieprzyjemne i w rezultacie wcale nie zaoszczędza się czasu. Wycieczka jest długa - tym razem nie jechaliśmy z Livingston tego samego dnia, a spędziliśmy noc w Fort William. Trzeba zarezerwować ok. 10 godzin na całą trasę (opcja nasza - a jesteśmy przeciętnie sprawni i robimy wiele postojów na zdjęcia i delektowanie się otoczeniem; jeśli kogoś te sprawy nie interesują, na pewno jest w stanie wyrobić się szybciej).
Ładna wycieczka, chociaż po najwyższej górze Wyspy spodziewaliśmy się więcej.
Komentarze 23
tez tam bylam, szkoda tylko ze przez pogode nic nie bylo widac:)
Bardzo fajne zdjecia :) Trase podejme w przyszlym roku, bo tutaj juz powoli robi sie zima i u gory moze byc juz lod...
mnie sie udalo stanac na szczycie w sloneczny dzien, absolutnie zadnej chmurki na niebie, dookola widac....inne gory :)caol to trzeba w zime sie wybrac, sam mam taki zamiar jesli deficyt czasu pozwoli, moze byc ciekawiej ;)
Ania i Mazio rewelacyjna jest Wasza strona :) b sie podoba ;)gorem ja mam wolne soboty i wtorki, jak cos daj sygnal :) kontakt w profilu :)
ok caol :), czasami zagladam do Fort William, ale z zimowym wejsciem poczekam do powiedzmy stycznia :), jesli bylbys chetny to swietnie, pewnie trudno bedzie kogos wyciagnac w zime. Jakby co dam znac. :)