Klimatyczne szczytowanie trwało 13 dni i przyniosło efekt w postaci jego braku. Interesem Polski było nie dopuścić do zwiększenia poziomu unijnych deklaracji o obniżeniu poziomu emisji do 30% w ciągu najbliższych kilkunastu lat. Udało się, do 2020 roku pozostaniemy przy 20%.
Nowy pakt klimatyczny zostanie uchwalony na kolejnej konferencji, w Meksyku. W tym temacie wystąpił delegat RPA apelujący do rozsądków, by data tego spotkania nie zbiegła się z Mundialem, który odbędzie się w jego kraju na przełomie czerwca i lipca. To zrozumiałe, że apel ów przyjęto entuzjastycznie.
Nie dajmy się zwariować
Polska Akademia Nauk sformułowała oświadczenie w sprawie zagrożenia globalnym ociepleniem. Czytamy w nim, iż w ciągu ostatnich 400 tysięcy lat – jeszcze bez udziału człowieka – zawartość CO2 w powietrzu już 4-krotnie była podobna, a nawet wyższa od wartości obecnej. Szczegółowy monitoring parametrów klimatycznych prowadzony jest niewiele ponad 200 lat, dotyczy tylko 28% globu. Badania oceanów zaczęto 40 lat temu.
Tak krótkie okresy pomiarowe nie dają pewnych podstaw do tworzenia w pełni wiarygodnych modeli zmian termicznych na powierzchni Ziemi. Dlatego należy zachować powściągliwość w przypisywaniu człowiekowi wyłącznej, czy dominującej, odpowiedzialności za zwiększoną emisję gazów cieplarnianych, gdyż prawdziwość takiego twierdzenia nie została udowodniona. "Błędne mogą być decyzje polityków podejmowane w oparciu o niekompletny zespół danych. W takich warunkach łatwo o przystrojony poprawnością polityczną lobbing inspirowany przez kręgi zainteresowane na przykład sprzedażą szczególnie kosztownych, tak zwanych ekologicznych, technologii energetycznych (...). Z przyrodniczą rzeczywistością nie ma to wiele wspólnego. Podejmowanie radykalnych i ogromnie kosztownych działań gospodarczych zmierzających do ograniczenia emisji jedynie wybranych gazów cieplarnianych, w sytuacji braku wielostronnej analizy zachodzących zmian klimatu, może doprowadzić do zupełnie innych skutków niż oczekiwane."
Kolejne pagórki szczytu
Do poważniejszych zatargów doszło w trzecim dniu szczytowania. Tego dnia podziały stały się wyraźne. Po stronie najliczniej reprezentowanych i najmniej poważanych są kraje Afryki, Karaibów, Oceanii. W czwartym dniu konferencji, najwięcej dyskutowało się o raporcie Stockholm Environment Institute, wedle którego kraje Unii mogłyby, bez szkód dla gospodarki, ograniczyć emisję dwutlenku aż do 40% do roku 2020. Pomysł blokuje Polska. Jej delegaci studzą zapały, trzymając się planu 20-procentowego.
Dotychczas szczytem ekstrawagancji w walce z globalnym ociepleniem był pomysł zahamowania emisji do 30%. Owszem, byłoby to możliwe, gdyby Stany Zjednoczone, Chiny i Indie przestały smrodzić aż o 50%. Jednak cóż to za fantazja! W kuluarach mówiło się, że propozycja Obamy to najwyżej 17% ograniczenia.
12 grudnia, na ulice Kopenhagi wyszli członkowie pozarządowych organizacji, bagatela: 50 tysięcy ludzi z 67 państw świata. W ramach poszanowania dla otoczenia, którego wymagano od polityków, bliżej nieokreślona liczba demonstrujących, demoluje ulice. Na salach obrad – impas, jeśli chodzi o kwestie ratowania planety. Kwestia emisji zostaje przytłoczona szarpaniną na argumenty: ile należy się krajom biednym od tych dobrze sytuowanych. Drzwi sal obrad zatrzaskują się przed dziennikarzami i członkami organizacji pozarządowych. 18 grudnia, w ostatnim dniu konferencji, do Kopenhagi przyjeżdża najbardziej oczekiwany prezydent świata.
Obama rzuca się w wir spotkań dwustronnych. Najwięksi truciciele świata, USA i Chiny długo rozmawiają. O godzinie 22.30 prezydent Obama i przywódcy Chin, Indii, Brazylii i RPA obwieszczają porozumienie. Co to znaczy dokładnie, dowiemy się w styczniu. Uzgodniono jedynie, że każdy kraj ma wyraźnie opowiedzieć się, o ile zmniejszy emisję gazów cieplarnianych i na bieżąco udostępniać dane emisyjne, gwoli ścisłego kontrolowania stanu zatrucia. Uzgodniono ponadto, że państwa uprzemysłowione w latach 2010-2012 przekażą krajom rozwijającym się 30 mld dolarów na walkę ze zmianami klimatu. W kolejnych latach, do 2020 r., mają na ten cel przeznaczać po 100 mld rocznie.
Na handlu smrodem można było zarobić, ale...
W listopadzie Polska podpisała swoją pierwszą umowę na sprzedaż uprawnień do emisji CO2. Hiszpanie kupili od nas nadwyżki dwutlenku za 25 mln euro. Rząd podpisał również umowę z Irlandią. Kwota transakcji wyniesie 15 mln euro. Tyle zarobimy i doprawdy nie ma się czym podniecać, bo mówiąc brzydko i tak "daliśmy ciała". Co to znaczy?
Zredukowaliśmy emisję gazów cieplarnianych w porównaniu z rokiem 1988 (od tego roku liczą się postanowienia Protokołu z Kioto) o 30 proc., podczas gdy nasze zobowiązanie wynosiło tylko 6%. Dlatego teraz dysponujemy nadwyżką jednostek emisji – ok. 500 mln ton CO2, które możemy sprzedać krajom nie wykonującym swoich zobowiązań z Kioto. Jest to nic innego, jak handel możliwością smrodzenia, na którym do niedawna można było dobrze zarobić. Poza Polską więcej nadwyżek ma tylko Rosja i Ukraina. Oczywiście nie wzięły się one z jakiegoś geniuszu gospodarczego, lecz z zapaści lat 90-tych, kiedy pozamykaliśmy wiele "brudzących" zakładów pracy zyskując tysiące bezrobotnych i... miliony ton nie wypuszczonego w niebo smrodu.
Do kwietnia tego roku nie mogliśmy uchwalić odpowiedniej ustawy, która określiłaby gdzie trafią środki ze sprzedaży dwutlenku i kto będzie nimi zarządzać. Ustawa została w końcu przyjęta, jednak najlepsze handlowe kąski sprzątnęli nam sprzed nosa Czesi i Ukraińcy. Chętni do kupienia naszych nadwyżek byli m.in. Japończycy, najbardziej lukratywni partnerzy, bowiem w swojej ofercie mieli bardzo nowoczesne technologie, które pomogłyby nam w ograniczeniu emisji CO2. Przepadło. Japończycy pohandlowali z Ukrainą, która na podstawie wydanego w ciągu jednego dnia (!) dekretu prezydenta Juszczenki dokonała transakcji zarabiając na niej, uwaga: 300 mln euro (za 30 mln. ton CO2). Po Ukaińcach, w marcu tego roku, z Japończykami dogadali się Czesi sprzedając Tokio jeszcze więcej uprawnień do emisji niż Ukraina, bo aż na 40 mln ton dwutlenku co przyniosło Czechom ok. 360 mln euro.
A my cieszymy się 40 mln. za transakcje z Hiszpanią i Irlandią razem, bo ceny poleciały w ostatnich miesiącach na łeb, na szyję. Do tego jeszcze, nawet newsletter ministerstwa ochrony polskiego środowiska nie zawiera informacji ile ton CO2 już sprzedaliśmy. Czarna mamba.
Komentarze 8
Ten artykul troche nie na temat to poprawie troszke material.
Pani Elzbieta zbytnio nawdychala sie dymu... ale chyba troszke innego pochodzenia...
Pierwsza czesc artykulu OK - trzyma sie faktow. W pozostalych czesciach chyba troche odlatuje, zbyt duzo wlasnych wstawek myslowych a niestety myslenie jej nie wychodzi, najwyrazniej...
zbyt duzo populizmu i tendencji... prosze sie bardziej postarac nastepnym razem albo kupic lepszy towar :-)
A wiesz Artur ze swinia szczytuje nawet do 30 minut. Takiego orgazmu to kazdy by pzazdroscil.
Powiedz tak szczerze nie chcialbys byc swinia?
MEga szczytowanie...
mega durny tytuł - jakąś nagrodę wypadałoby ufundować - nieczęsto się widzi takie kretynizmy :/
artykułu nie czytałem, tytuł mnie odrzucił od niego...
Zobacz sobie szczytowanie zlowia naprawde dobre...