"Chcą zabrać nasze dzieci! Wszyscy ich teraz szukają, policja, Interpol, nawet ambasada polska. A mi mówią, że może zabiłem własne dzieci!" – Wojtek powtarza w kółko, prawie krzycząc i machając rękami. "To się w głowie nie mieści!"
"Gdzie są wasze dzieci?"
"No... – tu chwila wahania." "Są bezpieczne, w Polsce. Ja im swoich dzieci nie oddam!" – krzyczy.
"Dlaczego opieka społeczna chce je zabrać?"
"Wojtek przyszedł nad ranem do domu i zaczął młotkiem demolować mieszkanie, to było 30 marca" – Andrzej, przyjaciel rodziny tłumaczy sprawę. "Po alkoholu, w nerwach, z zazdrości, bo byli z Anią wcześniej na dyskotece. Ktoś się do niej przystawiał, a ten nie wytrzymał. No i prawdopodobnie też coś wziął, chyba nie tylko był pijany" – wyjaśnia.
"Jak to wszystko się stało, to myślałem, że on się wygłupia" – Andrzej mówi z niedowierzaniem w głosie. "A tu za chwilę słyszę, jak on trzaska akwarium. Bo to nie jest to" – wskazuje ręką na duże akwarium w salonie. "W tym samym czasie Anka wpadła, zabrała dzieci i uciekła. A ten był na tyle pijany, że nawet nie wiedział, gdzie ona jest. Potem był zdziwiony, że znaleźli młotek i krew. Ale on tym młotkiem długo pracował i na jego nieszczęście odrzucił go na koniec tam, gdzie nie powinien (łóżko dziecięce). Ale dzieci już dawno nie było" – dodaje Andrzej.
"A tu jest napisane, że dzieci wszystko widziały i potwornie płakały... Napisali nawet, że nadgarstki sobie pociąłem!" – Wojtek pokazuje ręce, na dowód, że nie ma żadnych śladów.
Fragment raportu opieki społecznej na temat incydentu:"[...] Młotek z oczywistymi śladami krwi pana S. na nim został znaleziony na łóżku dzieci. Podczas incydentu siostra i brat spali w łóżku i byli pilnowani przez dwie osoby mieszkające tymczasowo z rodziną. Pana S. zastano z pociętymi nadgarstkami i ślady jego krwi znajdowały się na terenie nieruchomości. (...)"
"[...] dzieci obudziły się w pokoju i ujrzały ojca trzymającego młotek pokryty krwią, pochodzącą w oczywisty sposób z jego obrażeń."
Ania tamtej nocy natychmiast zabrała je do znajomej na noc; dzieci nic nie widziały. "Nie chciałam, żeby coś widziały lub słyszały, nie jestem pewna, czy córka czegoś nie słyszała" – mówi wolno, denerwuje się bardzo, siedząc wtulona w kąt.
"Byłam bardzo zdziwiona, że Ania zapukała do moich drzwi" – mówi Barbara, koleżanka, do której Ania zabrała wtedy dzieci. "Zapytała, czy mogłabym ją przenocować, więc to zrobiłam. Dzieci nie płakały, nic im nie było. Tylko dziewczynka była trochę wystraszona, bo na pewno nie wiedziała, o co chodzi. Zostali u mnie do rana. Potem Ania pojechała z policją. Ale ja nie byłam przesłuchiwana" – dodaje Barbara.
Wojtek i Ania twierdzą zgodnie, że pracownicy opieki społecznej piszą o nich w papierach to, co im się podoba. Pokazują dokumenty, w których postawili kilkanaście znaków zapytania przy nieprawdziwych ich zdaniem informacjach.
"Składałam zeznania na policji i było dziwne" – mówi Ania. "Policjant nie pisał każdego mojego zdania, tylko kazał mi opowiadać, przerwać, a później opisywał sam. W wyniku tego byłam bardzo rozczarowana, bo zeznania wyszły okropne – okazało się, że świadkiem całego zajścia były dzieci. A tak nie było. Wyszło, że nie to, że ucierpiały fizycznie, ale że mogły ucierpieć psychicznie. Social Service się tym zajął i przedstawili nam sprawę, jak oni ją odebrali i było tam podane, że Wojtek zabije dzieci. Ja byłam w szoku!" – Ania mówi z przerażeniem i niedowierzaniem własnym słowom. "Poszłam sprawę wyprostować, że ja takich słów nie użyłam, a policjantka, która wyprostowała mi te zeznania, wyjaśniła tylko kilka zdań i kazała mi potwierdzić, że mi te zeznania przeczytała, a tak naprawdę nie czytała. Ale miałam podpisać, że tak było. Ale to było po nieprzespanej nocy, ja w nerwach, także ten policjant miał na mnie nerwy, że ja mówię nie po kolei" – dodaje.
Fragment późniejszego raportu na temat zmienionych zeznań:
"[...] W dniu 14.05.2008 pani S. poinformowała mnie, że incydent miał miejsce głównie z jej winy, ponieważ sprowokowała ona pana S. swoimi czynami."
II
Dzieci zostały objęte programem ochrony dziecka – Child Protection Plan.Wojtek dostał zakaz zbliżania się do dzieci i mieszkania w rodzinnym domu. Ania została objęta opieką Centrum Kobiet oraz opieki społecznej. Kobiety z Social Service odwiedzały Anię i dziwiły się, że tak świetnie dawała sobie radę z dziećmi i jeszcze do tego pracowała. Opinie w sprawozdaniach miała bardzo dobre. Ania nie lubiła tylko konferencji, na które musiała uczęszczać, bo tam było z góry zaznaczone w planie spotkania, co kto ma powiedzieć i kiedy ona chciała wyrazić swoje zdanie na temat rodziny, była zagłuszana. Kiedy sąd pozwolił Wojtkowi wrócić do domu, bo zniszczył tylko swoje mieszkanie i nikomu nic się nie stało, Ania przyjęła go z powrotem.
"I wtedy nagle zmienili o mnie zdanie, bo ja się zgodziłam, żeby Wojtek wrócił do domu" – denerwuje się Ania. "Chciałam, żebyśmy mieszkali całą rodziną. Bo pomimo tego incydentu wszystko było dobrze" – zaznacza. "No i oni mi powiedzieli, że jeżeli pozwolę, żeby on wrócił do domu, to natychmiast zabiorą nam dzieci. A ja pytam: „Jak to możliwe?” A oni na to, że jeśli się zgodzę na jego powrót, to stwarzam dzieciom niebezpieczeństwo" – Ania mówi z cierpieniem w głosie.
W Wielkiej Brytanii zgodnie z Children Act (1989), dzieci mogą być objęte opieką lokalnych władz, które dzielą obowiązki opiekuńcze z rodzicami lub ustanawiają prawnego opiekuna dla nich (legal guardian). Dzieje się tak w wielu przypadkach, m.in. jeśli w rodzinie doszło do przemocy fizycznej, psychicznej czy emocjonalnej oraz kiedy uważa się, że dziecko nie jest bezpieczne w domu.
"Pani R. (z Social Service) przychodziła bardzo często, ciągle z jakimiś nowymi osobami, które bardzo się interesowały młodszym dzieckiem" – Ania mówi z niepokojem. "Zawsze były nim zachwycone. Starsze dziecko – córka im nie odpowiadała, bo zawsze pytała z płaczem: „gdzie jest mój tato?”, „gdzie jest mój tato?”.
"A chłopiec, półtora roku, to pójdzie do każdego na ręce i się bawi" – dodaje Wojtek. "W ogóle zainteresowanie było tylko nim" – podkreśla z podejrzeniem.
"Bo to jest doskonały materiał do przystosowania do innej rodziny..." – wtrąca Andrzej.
"Kompletnie zabronili mi kontaktu z dziećmi, nawet w sklepie, a jak przechodziłem przez ulicę, to nie mogłem ich też widzieć" – mówi Wojtek.
"Wzięli córkę na przesłuchanie bez naszej wiedzy. Chodzili do szkoły i w czasie lekcji ją przesłuchiwali" – Ania żali się z bólem w głosie. "I to było napisane w papierach. Pytam córkę, co ty tutaj naopowiadałaś, takie rzeczy... A ona do mnie: "Mamuś, ja takich rzeczy nie mówiłam". A więc napisali to, co chcieli. Nawet pod przykrywką dziecka. Zastawili się, że dziecko tak widziało i tak mówiło."
Fragment raportu na temat córki:
"[...] Profesjonaliści w dalszym ciągu są zaniepokojeni tym, że dziecko nie ma możliwości wyrażenia w sposób niezależny swoich uczuć i chęci."
W tym samym czasie nauczycielka w szkole znalazła list napisany przez dziewczynkę: "Chce zeby tata wrucil do domu bo go bardzo kocham. Jak nie wruci to ja juz nie bede tom samom osobom, to w mnie zmienicie i to bardzo, nie sie odzala do nigogo tylko do mojej mamy i pan w szkole. Wy macie swojich tatow a ja nawet nie moge widywac sie z nim. To prses was nie mam swojego taty. To prszes was nie moze wrucic do domu. To wszystko pszes was chcecie zeby poszla do szpitala, bo placze i kaszle caly czas w domu. Odajcie mi mojego tate, prses was cierpie. DAJCIE MI MOJEGO TATE!! Kocham Go! To wszystko prses was, nie cierpie was!"
III
W październiku zmarł ojciec Ani. "Nie miałam kogo powiadomić, że mnie nie będzie na jednej konferencji Centrum Kobiet, więc postanowiłam, że po powrocie z Polski pokażę im akt zgonu i wyjaśnię. Ale nie zdążyłam, bo już nas ktoś poinformował, żeby natychmiast wywozić dzieci, bo pani R. zgłosiła na policję ich zaginięcie" – na twarzy Ani widać ból, kiedy o tym mówi.
"Po tym ostrzeżeniu wsadziliśmy dzieci do samochodu i wywieźliśmy do znajomych do innego miasta" – Wojtek ciągnie dalej. "Potem ostrzeżono nas, że jeśli policja przyjdzie, to wezmą dzieci na tak zwane "emergency" i w ciągu 24 godzin odbędzie się sprawa o odbiór dzieci. I faktycznie tak było – po paru dniach przyszła policja z panią z Social Service i pytali o dzieci" – Wojtek bardzo się denerwuje. "Zaczęło się szukanie dzieci po szafach, pod łóżkami, wszędzie, w piwnicy, czy czasem dzieci nie zabiłem i nie zakopałem" – opowiada. Teraz szukają ich przez Interpol, przez konsula, przez ambasadę angielską w Polsce.
3 listopada Wojtek został aresztowany, w domu zostało kilku policjantów. "A nie mieli żadnego nakazu z prokuratury ani nakazu przeszukania" – podkreśla Wojtek. "Przyszli, zrobili, co chcieli i wyszli. I zginęły rzeczy z domu, ja nie wiem do końca co, bo nic nie podpisywałem, co zabierali. Jak czegoś szukamy, a tego nie ma, to dopiero wiemy" – zatrzymuje na chwilę i wylicza. "Czeki, karta kredytowa, 3 telefony, zdjęcia dzieci i akty urodzenia, akt zgonu ojca, laptop, dysk twardy, aparat cyfrowy... Papiery z numerami konta... Musiałem zmienić konto. Zostawili otwarte drzwi i rozświetlone mieszkanie do drugiej w nocy."
28 listopada Wojtek dostał zarzut uprowadzenia dzieci z Wielkiej Brytanii. Policja w Polsce dotarła do dzieci i potwierdziła, że są zdrowe. Wojtek zastanawia się głośno, jak można pomyśleć, że mógłby skrzywdzić własne dzieci. Opowiada, jak zostawał z nimi, kiedy Ania pracowała, wspomina gotowanie, sprzątanie, ubieranie dzieci i zabawy z nimi. Pokazuje zdjęcie synka z kąpieli.
"Zobacz, czy dzieci nie są zadbane" – mówi. "Ja z nimi miałem bardzo dobry kontakt." Patrzymy chwilę na nagranie w komórce, chłopczyk pluska się radośnie, ma pianę na główce, śmieje się. Słychać głos starszej siostry, która go wesoło zagaduje.
"Co dzieci mówią, kiedy rozmawiacie z nimi przez internet?"
"Starsza córka mówi głównie o szkole i o lekcjach, czasami lekcje tłumaczymy jej przez telefon, a młodszy synek pyta, kiedy będzie mógł być z tatą" – odpowiada Ania. "Nasz synek, zawsze jak Wojtek wracał z pracy, to mimo że już zjadł swój obiadek, to musiał jeść dwa razy" – na twarzy Ani pojawia się uśmiech. "Musiał usiąść przy tacie na kolanach i pogrzebać mu w talerzu!" – śmieje się.
"Oj tak!" – zgadza się Wojtek z uśmiechem. "Jak wychodziłem gdzieś do sklepu i mały nie mógł iść ze mną, to Ania musiała go zabierać na górę i czymś go zająć, bo były łzy, że idę bez niego" – uśmiecha się i natychmiast na jego twarzy pojawia się zmartwienie. "Nie wiemy teraz, czy polski sąd będzie się musiał ustosunkować do angielskiego i oddać dzieci. A ponieważ jesteśmy w Unii i są te przepisy z Hagi, to sąd będzie musiał oddać Anglii dzieci do rodziny zastępczej" – myśli na głos.
"Prawniczka nam powiedziała, że jeśli sąd nie zgodzi się na kontakty, to syn mógłby nam przepaść..." – dodaje Ania.
Wojtek podchwytuje tą myśl."Ona powiedziała – ta prawniczka – że jeśli sąd da zakaz widywania się z dzieckiem, to będzie cud od Boga, jeśli w ogóle dzieci kiedyś zobaczymy. Młodsze zapomni o nas, córka dopiero w wieku 16 lat sama przyjdzie z powrotem."
IV
Fragment raportu o historii rodziny:
"[...] Pani S. była narażona na agresywne zachowanie z użyciem przemocy ze strony pana S. przez cały okres trwania ich związku. Jest wiadomo, że pan S. był skazany przynajmniej dwukrotnie w związku z tym, w 1999 i 2000, kiedy rodzina mieszkała w Polsce."
"Czy to prawda?"
Chwila ciszy, Wojtek patrzy na Anię z zapytaniem, kto ma odpowiedzieć.
"Raz się zdarzyło" – zaczyna.
"W raporcie jest napisane, że dwa razy."
"Raz" – powtarza Wojtek. "Tamten incydent to było nic, bo uderzyłem ją (Anię) w twarz i to było wszystko. Ale zrobili widły z igły" – ucina. "Od poprzedniego wyroku normalnie stawiałem się na wszystkie spotkania z kuratorem, a na koniec on mi napisał, że nie współpracowałem" – zaczyna mówić szybko i nerwowo. "Więc powiedziałem, że trzeba to było zgłosić i poszedłbym do więzienia, a skoro nie, to musiało być na tyle dobrze, że jednak współpracowałem. Wcześniej zarzucono mi, że nie współpracowałem z policją (po pierwszym incydencie), bo się nie otworzyłem. Ale ja przepraszam bardzo, jak mam się otworzyć, jeśli rozmowa odbywa się przez tłumacza i te programy były takie – jakaś czytanka, że on ją uderzył i dlaczego, robienie morału z bajki co, dlaczego i po co. I potem powiedzieli mi, że się nie otwierałem, no to ja nie wiem... To powiedziałem: "to odwieś mi wyrok, pójdę, odsiedzę pół roku za to wszystko". Ale tego nie zrobili" – kończy temat.
"Prosiliśmy się trzy miesiące o szkolenia dla nas na temat przemocy" – zaczyna z wolna Ania. "A potem w papierach nam napisali, że nie chcieliśmy współpracować."
"Teraz nie wiadomo, czy polski sąd będzie się musiał dostosować i wysłać dzieci do Anglii do rodziny zastępczej" – Wojtek wraca do poprzedniego wątku. "Jak dla mnie to oni (Social Service) powinni spadać, bo to jest błaha sytuacja, po której oni zabierają dzieci, za jedną awanturę" – komentuje.
"Drążyli, drążyli... To była taka eskalacja" – Andrzej wspomina zachowanie pracowników socjalnych. "Najpierw chcieli wiedzieć, gdzie dzieci są, potem zobaczyć je przez kamerę internetową. Policja w Polsce wie, gdzie dzieci przebywają. Potem chcieli już zobaczyć je fizycznie tutaj."
"Ciekawe" – dodaje Wojtek – "jak zobaczą dzieci, to być może oddadzą moje rzeczy. Nie wiadomo, czy zdążą, bo 21 stycznia mam się stawić na policję i pewnie pójdę do więzienia. Tak jest napisane... Że mogę być aresztowany..." – nastaje cisza i widać zdenerwowanie na twarzach.
"W końcu wysłali pismo do polskiej policji, czy faktycznie dzieci są pod tym adresem i czy żyją" – odzywa się Ania bardzo zafrasowana i zestresowana. "Cały czas się starałam, żeby dzieciom było jak najlepiej, żeby były ubrane i mnie spotyka kara pozbawienia praw rodzicielskich..." – ucina z bólem.
W Wielkiej Brytanii prawa rodzicielskie można stracić tylko przed adopcją. W każdej innej sytuacji władze lokalne otaczają dziecko opieką, która może być wieloraka, od całkowitej odpowiedzialności za dziecko po dzielenie obowiązków z rodzicami lub ich ustanowionym prawnym opiekunem.
Fragment raportu na temat zdolności rodzicielskich:
"Pani S. wydaje się być zdecydowana pozostać w związku z panem S.(...). Istotnie, byli oni rozwiedzieni i odseparowani geograficznie, przebywając w innych krajach. Jednakże pani S. zdecydowała na ponowne rozpoczęcie związku. Dlatego zdolność pani S. do ochrony i zabezpieczenia dobra dzieci muszą pozostać poddane wątpliwości."
"Wojtek ma zły charakter, bardzo trudny" – zaczyna z wolna Andrzej. "Dlatego wtedy, 30 marca, stałem z boku, bo uważałem, że powinien ponieść jakąś karę za swoje zachowanie. Ale jeśli organizacja, która ma bronić dzieci, robi wszystko, żeby je zabrać..." – zawiesza głos. "Zastanawiam się, skąd się bierze taka siła instytucji. Wydaje mi się, że to działa na zasadzie nepotyzmu, możni panowie siedzą w parlamencie czy gdzieś w ratuszu, a ich żony, matki i ciotki są bezkarne. To jest taka włoska ośmiornica. Oni dla świętego spokoju przytakują im głową, a panie robią, co chcą."
V
Ani pani pracownik socjalna, ani pani prawnik nie chciały komentować sprawy, powołując się na prawo chroniące dobro dzieci.
Ania dzień po naszym spotkaniu poleciała do dzieci, do Polski. Wojtek na spotkaniu z opieką społeczną 17 stycznia dowiedział się, że sprawa zostanie oddana do polskiego sądu, ponieważ dzieci nie przebywają na terenie Wielkiej Brytanii. Odetchnął z ulgą, bo wierzy, że polski sąd rozpatrzy sprawę inaczej, "normalnie". Zaczął myśleć, co dalej, czy zostać w Anglii dla lepszego życia, czy sprzedać dom, na który ma kredyt hipoteczny i wrócić do Polski, do dzieci.
Fragment listu pani prawnik współpracującej z opieką społeczną:
"[...] Polska konstytucja jasno zabrania jakiejkolwiek przemocy domowej i stwierdza, że jest to przestępstwo, a nie tylko sprawa rodziny. (...) Przeczytałam raport akademicki napisany przez X. Autorka sugeruje, że w Polsce wiele osób wybiera milczenie. Jest tam ustanowione prawo, ale stosunek ludzi do niego nadal pozostawia wiele do życzenia."
Imiona i nazwiska zostały zmienione.
Ze względu na obowiązujące prawo w Wielkiej Brytanii, chroniące dobro dziecka, niemożliwe jest podanie pełnych źródeł wykorzystanych w tekście raportów.
Komentarze 48
Skoro porządki w domu się robi młotkiem a do tego jest się damskim bokserem to pretensje trzeba mieć do siebie i ponieść konsekwencje.Jaka gwarancja,że następnym razem młotek nie wyląduje na głowie dziecka?
moze jakis link do streszczenia? XD
Tragiczna i smutna historia, ale... tak się zastanawiam się co ma do tego... hmmm... Cooltura? To powinno być opisane przez pismo "Brak Cooltury" xD
i benefitów szkoda
Przykra sprawa, ale zeby matce odbierac dzieci, przeciezona dbala o swoje pociechy. No ale z drugiej strony nie dziwie sie przeciez geje sami sobie dzieci nie zrobia a tak jest nastepna okazja zeby je mieli