Do góry

Feliz Navidad na Islas Canarias, czyli jak (nie) uciekłam przed Świętami

Czy nie zdarzyło się Wam choć raz zamarzyć o ucieczce przed Świętami? Gonitwą, pośpiechem, zestresowaną żoną, zdenerwowanym mężem, pociechami myszkującymi w poszukiwaniu prezentów i wcale NIE POMAGAJĄCYMI W SPRZĄTANIU, kolejkami do kas, korkami na ulicach, śniegiem…? Ja spróbowałam. Jedna wizyta w biurze podróży i już za kilka dni, w samym środku przedświątecznego tygodnia, leciałam na południe.

Renifery i choinki stoją w tropikalnej roślinności. Poinsecje kipią kolorami. Fot. umi

Samolot

Pierwsze wrażenie – Bangladesz. Nie, raczej chyba jakby Etiopia. Zresztą Bogiem, a prawdą - wszystko jedno. I tak ani jednego, ani drugiego nie widziałam dotąd na oczy. Tak tylko sobie myślę, kiedy samolot robi okrążenie, by z trzaskiem zaparkować na pasie.

No, bo jakie można mieć skojarzenia, gdy wszystko co widać na chwilę przed lądowaniem, to spalona na cegłę pustynia, wystająca z niebieskiej wody? Jeszcze rzut oka na betonowe klocki porozrzucane nad brzegiem oceanu… (“hotele” - myślę sobie - ale brzydkie”).

I już. Jesteśmy. Chwilę trzęsie, gdy kapitan sadza nas na lotnisku i już można wysiadać.

Najładniejsze, co na razie widziałam, to prześliczne dziewczęta z cypryjskich linii lotniczych, które w trakcie lotu podawały nam kawę. Ich wielkie brązowe oczy pod turkusowymi kapelusikami błyskały taką uprzejmością, że nawet nie byłam w stanie nienawidzić ich za tę nieziemską urodę. Trudno zresztą się dziwić, w końcu pracują w niebie, to muszą wyglądać jak anioły. Brązowookie anioły w turkusowych kapelusikach.

No, to zbieram manatki. Żegnana przez anioły, niezgrabnie (przy aniołach każdy wygląda niezgrabnie), włażę do rękawa i wlokę się do hali przylotów.

Pierwszy podmuch miejscowego powietrza i już wiem, że puchowa kurtka do kostek, doprawdy, winna zostać w Polsce. Razem z polską zimą i mrozem. I przedświąteczną nerwówką, która tam zostałay. A jednak kurtka poleciała ze mną, a teraz obie wyglądamy głupio i każda z nas chciałaby się gdzieś przyczaić. Żeby rozbawiony wzrok ludzi ubranych w bermudy i klapki nie padał na nas z taką mocą. Lubię, gdy ludzie cieszą się na mój widok, ale oj, no bez przesady.

Drugi podmuch powietrza i już wiem, że naprawdę jestem w podzwrotniku, subtropiku i w ogóle ach! Jaka egzotyka - Wyspy Szczęśliwe, Islas Canarias, Kanary i największa z 13 sióstr – Teneryfa. Powietrze jest wilgotne, pachnie morsko i jest ciepłe, ach, jakie ciepłe! Stłamszona kurtka ląduje w walizce. Pakuję się do touroperatorowego busa.

Na Teneryfie można trafić także na suche, pustynne góry. Fot. umi

Nie wiedziałam, że palmy są takie wysokie. No, wielkie. Nie, żeby jak sekwoje, ale mimo wszystko jakieś takie duże. Dużo większe, niż pamiętam z doniczek.

Banany za to zupełnie małe. Takie malutkie, jakby połówki. Taka dziecięca wersja. Banany xxs. A bananowe drzewa rosną schowane pod plastikowymi worami, żeby ich słońce całkiem nie spaliło, a ziemia nie wyschła na wiór. Choć i tak jest sucha jak wiór, więc po ziemi wte i wewte wloką się kilometrami grube, czarne kable. Jak w jakimś rozstawionym na szybko wesołym miasteczku.

Ale to nie wesołe miasteczko, tylko Teneryfa. I nie kable, a gumowe rurki z wodą. - U nas by to puścili w ziemi – myślę sobie. - No tak, ale jak by puścili w ziemi, a rurka by pękła, to przecież cała ta drogocenna woda by w nią wsiąkła, a nikt by nic nie zauważył - myślę. Oto geniusz najprostszych rozwiązań. Południe.

Bus przemierza kolejne kilometry płowej pustki, przyozdobionej gumowymi wężami i płachtami plastiku, łopoczącymi na wierze. No, nie mówiłam? Bangladesz albo Etiopia albo oba naraz. Nie widzę na razie subtropikalnego raju i zaczynam tak sobie myśleć, że w sumie może trochę szkoda, że nie wzięłam więcej do czytania. No, bo jak to tak, tak patrzeć cały tydzień na taką pustynię z płachtami? To ja po to wydałam taką kupę kasy? Na wyjazd, który w założeniu miał być podróżą do tropikalnego raju? Gwiazdkowym prezentem, który miał uleczyć me serce, złamane akurat tuż przez Bożym Narodzeniem?

A bus przemierza.

Tropikalna roślinność szaleje. Fot. umi

Hotel

Po odstaniu swojej kolejki do recepcji, (a na oko licząc - setka polskich turystów, to całkiem długie stanie), przejechaniu jakichś stu pięćdziesięciu tysięcy pięter windą z lat siedemdziesiątych, (umówmy się – wysokie na sto pięćdziesiąt tysięcy pięter hotele wyciosane w betonie to nie była najlepsza rzecz, która została nam po tamtych czasach), pokonującą wysokość w zawrotnym tempie ok. 1 metra na minutę; po trwającej około 2 kilometry wędrówce korytarzem, wrzuceniu bagaży do pokoju, błyskawicznym zamknięciu drzwi (na łóżku czekał na mnie ręcznikowy łabędź dla zakochanych par) robię w tył zwrot i udaję się na poszukiwanie produktu pierwszej potrzeby. W postaci płynnej.

Miasteczko

Pierwsza alejka wiodąca z hotelu do miasteczka wita mnie widokiem brytyjskich rodzin, spacerujących w klapkach. Wyraźnie wracają z miejscowego SPA, gdzie widać hitem sezonu są okłady z błota lub węglowego miału, wszystkie brytyjskie stopy są bowiem kompletnie czarne. Czarne obwódki wokół elegancko wypedicureowanych damskich stóp to musi być ze SPA. Bo przecież jakżeby inaczej. Ulicą spacerują też czarno-plażowe ręczniki.

Nie myślę jednak na razie zbyt trzeźwo, wszak po pięciu godzinach lotu, który z Warszawy wyruszył w środku nocy, to znaczy o szóstej rano, myślę tylko o uzupełnieniu poziomu płynów. Gdzie, gdzie, gdzie jest to miejsce, ten wodopój, to źródło życia, czyli kawiarnia z wielkim, syczącym ekspresem?!…..

Kawa

Hiszpańska kawa - czarna jak smoła i piekielnie mocna. Fot. umi

… Jest. Jest! Mała, gruba filiżanka z fajansu, wypełniona kawą tak mocną, że wydaje się dymić.

“Cafe con leche” – czyli kawa z mlekiem. Delikatna, miła każdemu kawoszowi i śniadaniowo brzmiąca nazwa zupełnie nie oddaje prawdy ani o smaku, ani o naturze tego hiszpańskiego napoju. Pierwszy łyk wędruje naczyniami krwionośnymi od razu do mózgu bez udziału przewodu pokarmowego.

Widać transpiruje - co zresztą wydaje się naturalne wobec faktu, że przecież dymi. Jak wulkan Teide. Jest tak potwornie gorzka, że już wiem, że wrzucę do niej cały zapas cukru pozostawiony beztrosko przez kelnera na stoliku. Niech kelner nie patrzy, niech doktor Dukan nie patrzy, niech nikt nie patrzy, nikt nie liczy kalorii, niech żyje sacharoza - muszę posłodzić tę siekierę! Uff…

Coś jakby życie wracało w me żyły. Jak wtedy, gdy Daniel Craig po wypiciu zatrutego drinka Monsieur Le Chifre’a przytknął sobie elektrody do serca, żeby nie umrzeć i bum! Odpalił. I teraz już mogę popatrzeć w zachmurzone, subtropikalne niebo nieco spokojniej i widzę, że w tle palmy kołyszą się na wietrze, że hotel, hotel, hotel, a na samym końcu uliczki – perłowo i szaro i cholera, to chyba jest ocean!

Ocean

Kamienie na plaży są gładkie jak jajka. Odpływ odsłania jednak ostre skały na dnie. Fot. umi

No i jest ocean. Perłowo i szary, bo odbija zachmurzone, tropikalne niebo. Pachnie tak, jak pamiętam, że pachnieć powinno morze. Najwyraźniej ocean też tak pachnie.

I ten ocean, z banalnym zachodem słońca, tak trochę bez sensu, bo z boku tego oceanu, a nie za horyzontem, on ma czarne dno… Stoję po kostki w czarnym piasku, już widzę oczyma wyobraźni, jakie brudne będą te śnieżnobiałe, łabędzio - ręczniki z mojego łóżka i już wiem, skąd czarne obwódki wokół eleganckich, damskich paluszków.

Wyspy Kanaryjskie mają pochodzenie wulkaniczne. Z wody wystają czarne jak smoła skały, dlatego wiele plaż pokrytych jest ciemnoszarym lub praktycznie czarnym piaskiem, który może sprawiać takie wrażenie, jakbyśmy swoje egzotyczne wakacje zaplanowali spędzić przy autostradzie. Tyle, że musieliśmy najpierw przelecieć kilka tysięcy kilometrów.

Kanaryjskie plaże mają w sumie chyba wszystkie możliwe piaskowe kolory. Od bielusieńkiego w Corralejo, płowego w Caleta de Fuste i ceglastego w La Pared (to na Fuerteventurze,) aż do asfaltowych piasków Teneryfy. Na “Tenerkę” przywieźli też tony jasnego piasku, specjalnie dla turystów. Ale naturalnym kolorem jej plaż jest ten ciemny. Piasek jest jednak krystalicznie czysty.

Na Kanarach można znaleźć też pomarańczowe plaże. Fot. umi

Plaże są też kamieniste. Kamienie jak pięść, tak wygładzone przez ocean, wyglądają jak jaja złożone tysiącami na brzegu. Kiedy idę alejką wzdłuż brzegu, tysiące kamieni poruszanych rytmicznie falą wydaje dziwny dźwięk. Trochę szeleszczą, trochę grzechoczą.

Gapię się w horyzont, na którym majaczy ciemny kształt. To Gomera, kolejna wyspa. Kanaryjskich siostrzyczek jest bowiem w sumie 13. Teneryfa jest największa i najludniejsza, z prawie milionem mieszkańców.

Gomera jest malutka i okrągła, porośnięta gęsto wiecznie zielonym lasem laurisilva. Z oceanu wystaje jak odwrócona do góry dnem zielona miska na niebieskim stole. Nawet strome brzegi wyspy, w niektórych miejscach zupełnie pionowo spadające do oceanu, byłyby równie niewygodne do wspinania się po nich, jak brzegi plastikowej michy.

Z powietrza wyglądałaby trochę inaczej – pocięta głębokimi wąwozami, które z centralnego stożka rozchodzą się promieniście– wyglądałaby jak miska, którą ktoś z całej siły nadepnął tak, że popękała w “słoneczko”.

Bielutki piasek można znaleźć na Fuerteventurze. Fot. umi

Na Gomerę pojadę następnym razem. Podobno można - jak się ma szczęście - zobaczyć u jej brzegów wieloryby. Ale na razie jestem na Teneryfie, u moich (czarnych) stóp szemrze Atlantyk, a w głębi jestestwa odzywa się potrzeba obiadu.

Deser

Z Teneryfą (i jej mniejszymi kanarkowymi siostrami) kojarzę niesamowity smak tutejszych melonów. I queso. Jedno i drugie bez litości serwowane jest przez kucharzy do każdego posiłku. Pękam woęc w szwach, słabnę, ale wpycham w siebie kolejne kawałki.

Melony, których można spróbować na Teneryfie są soczyste i tak dojrzałe, a ich miąższ jest prawie całkiem przezroczysty. Kiedy tylko rozkroisz owoc natychmiast zaczyna spływać sokiem. Nie ma nic lepszego na orzeźwienie, niż miejscowy, dojrzały w słońcu melon, wyjęty do jedzenia prosto z lodówki.

Te wielkie żółte “kule”, które zerwane niedojrzałe i przywożone do sklepu mają konsystencję i smak piłki do rugby, tutaj dojrzewają w słońcu, przerabiając miąższ na smak i zapach, schowane w środku owocu.

A ja całe życie myślałam, że nie lubię melonów, bo smakują jak nieudane, perfumowane ogórki.

Ale melon dojrzały w słońcu i zebrany do jedzenia tuż przed podaniem smakuje jak… miód, owoce i świeżość – pokrojone w plasterki i podane na stół. Tak chyba smakował rajski owoc. Jeśli tak – trudno dziwić się Adamowi (choć podobno rajski owoc był tak naprawdę brzoskwinią.)

Owoców jest tutaj mnóstwo, a hiszpańskie rodziny na śniadanie wcinają jogurtowo–owocowe zestawy, zamiast jajek na bekonie, parówek i tostów z masełkiem. Na własne oczy widzę, jak całkiem dorosły pan Hiszpan nakłada sobie na talerz porcję ananasa, dekoruje go połówkami orzechów i polewa jogurtem, po czym ze smakiem zjada jako swój podstawowy, męski, poranny posiłek. Mój tato uznałby to za bardzo przyjemny, lekki, deserek. PO ŚNIADANIU.

Prawdziwie rajski smak ma opuncja, która rośnie na kaktusie i wygląda jak jajko z kolcami. Tyle, że czerwone lub żółte. Jest słodka i delikatna. Dżem z opuncji ma bardzo łagodny aromat i wygląda prześlicznie – jak przezroczysta, czerwona galaretka.

I ser

Sery na Teneryfie są produkowane z mleka krowiego, owczego i koziego. Fot. queso by bluguia_pablo (CC BY-SA 2.0)

A teraz gwóźdź, a raczej ser programu… Quesos! Dla kogoś, dla kogo grzech i ser mają jedno imię, Teneryfa będzie prawdziwym sin city. Nieważne, że kalorie, nieważne, że sól. Pękniesz, ale nie przestaniesz się opychać! ..

Moim ulubionym jest queso seco, czyli ser odsączony z serwatki - coś trochę jak nasz twaróg, a trochę jak, znany pewnie niektórym z wyjazdów w góry, bundz. Absolutnie uzależniający.

Sery na Kanarach robi się bardzo różnie - z krowiego, owczego, koziego mleka. Często mleko owiec, krów i kóz miesza się (np. krowie z owczym, krowie z kozim itd.). W miejscowych sklepach można znaleźć intrygujące nazwy i kształty (choć zawsze będzie to rzecz jasna krążek). Serowym łasuchom będzie się tu naprawdę podobać.

Każdy gatunek jest niepowtarzalny. Wyspy mają bowiem swój mikroklimat i florę, często endemiczną. Krowia czy kozia dieta wpływa zaś na smak mleka. Smak mleka – na ser.

Sery mają stylowe skórki. Podobno, aby ją zrobić ser kąpie się w oliwie. Potem moczy się go w przyprawach, a drobinki przylepiają się do serowych boczków jak panierka. Robi się ją z papryki (pimenton), oliwy (aceite), gofio (rodzaj mąki) lub z dymu (ahumado) (ser po prostu się wędzi). Skórki mają w związku z tym różne kolory – czerwony, żółtawy, beżowy, kawowy. Można też zostawić go, żeby skórka miała smak naturalnej, bez przyprawiania.

Ser ma trzy fazy życia. Tiernos to sery niedojrzałe. Zjada się je po od 7 do 35 dniach od uformowania. Są delikatne, rozpływają się w ustach, niemal nie mają skórki. Miąższ jest biały i połyskliwy. Semicurados to sery na wpół dorosłe - takie, które czekały ponad 35 dni. Mają intensywniejszy smak i kolor kości słoniowej, są bardziej słone i mają już cienką skórkę. Curados, sery dojrzałe, leniuchowały przynajmniej 45 dni, nabierając aromatu i smaku. Mają już grubszą skórkę i intensywny smak. Miąższ jest matowy, może mieć małe dziurki.

Typowym serem z Teneryfy jest Benijos, można go kupić na wpół dojrzały - Queso Semicurado Benijos i dojrzały - Queso Curado Benijos. Sklepy na Teneryfie sprzedają rzecz jasna również inne miejscowe gatunki, z pozostałych wysp. Każdy ma w sobie to “coś”.

Teneryfa jest postrachem dla ludzi słabej woli i dobrego apetytu. Sądzę, że nie ma takiej granicy tycia, której nie da się tu przekroczyć. Przynajmniej dla mnie. Sądząc po tłumach zasiadających w knajpkach – nie jestem z tym nieszczęściem sama. Co tam, dietę zacznę od jutra. To postanowienie, które nigdy nie jest nieaktualne! Zawsze jest jakieś jutro.

Salsa!

Suchy jak wiórek tuńczyk i ziemniaki w skórce. Kuchnia kanaryjska pełną gębą. Fot. umi

Na Teneryfie odkryłam, że ziemniaki gotuje się w skórze i zjada w całości.

Ziemniak torturowany jest nie tylko gotowaniem. Ziemniaka kanaryjskiego torturują we wrzątku tak słonym, że robi się pomarszczony i biały od soli. To papas arrugadas.

Umęczony ziemniak może na pociechę dostać okład z mojo. To gęsty, zimny sos z oliwy, czosnku, soli i przypraw. Na Teneryfie dostaję go dosłownie do wszystkiego, bo jak majonez albo winegret – do wszystkiego pasuje. Może z wyjątkiem śmietankowych lodów.

Mojo może być w trzech kolorach. Fot. umi

Mojo uratował moje 20 euro, gdy wiedziona chęcią zaznania wyuzdanego luksusu postanowiłam spróbować steku z tuńczyka. Kto wie, że tuńczyk ma na sobie ok. 4 proc. tłuszczu, ten niech wie także, że pozostałe 94 proc. tuńczyka jest w związku z tym suche jak wiór. I nie sądzę, by była to wina kucharza. Raczej tuńczyka, który na diecie protal był, zanim doktor Dukan uznał ją za własną. W sumie tuńczyki znały dietę proteinową chyba jeszcze przed narodzinami doktora D.

W knajpkach dostaję często trzy garnuszki z mojo - czerwonym, zielonym, białym. Paprykowo – pikantnym, ziołowo–pikantnym, czosnkowym. No to SALSA!

Navidad

Na Teneryfie wylądowałam 16 grudnia, na tydzień przed Wigilią Bożego Narodzenia. W czasie, gdy cała Europa, ba, cały świat, dyszy przygotowaniami do Bożego Narodzenia.

Teneryfa też dyszy. Tak w południowym stylu, czyli na luzie. Tak sobie raczej… posapuje.

Teneryfa szykuje się do Navidad, czyli Bożego Narodzenia. Fot. umi

Kanaryjczycy mają o tyle prościej, że gwiazdy betlejemskie rosną sobie wzdłuż ulic, jak w Polsce śnieżne zaspy. Klomby kipią kwiatami. Na tle tropikalnej roślinności – bielutkie renifery. Z drucików i papieru. Girlandy choinkowych lampeczek spowijają palmy. Co i rusz natykam się na ustawioną pod tropikalnym niebem choinkę.

W zatoce wielkie promy, które przywiozły tu tych, co też uciekli przez zimą i ciemnością, jak ja. Wieczorami rozbawione tłumy przelewają się przez portowe alejki, promy błyszczą w ciemnościach tysiącami świateł. Fiesta.

Jeśli nie masz jeszcze gwiazdkowych prezentów, na Teneryfie znajdziesz ich moc. W luksusowych butikach bez problemu kupisz na przykład wysadzany brylantami zegarek. Jeśli tylko masz ochotę. Ja może niekoniecznie. Poprzestanę na odrobinę mniej kosztownych – słodyczach i likierach.

W pobliżu mojego hotelu jest zwykły, miejscowy spożywczy. Ścian z wymyślnymi alkoholami jest trzy razy więcej niż na przykład z takim, dajmy na to, makaronem. Spośród apetycznych buteleczek wybieram tę z bananem i tę ze smoczym drzewem.

Kanaryjczycy czekają na Boże Narodzenie. Fot. umi

… Dopiero w domu, po powrocie, i otwarciu likierowych buteleczek i stwierdzeniu, że taniutki bananowy likier smakuje bosko jak… jak, roztopione bananowe lody podlane adwokatem, śmietanką i chyba ambrozją, pozostało mi nic innego, jak tylko wściekać, że nie kupiłam ich więcej. Rodzina spożywa z nabożeństwem. Zagryzamy turronem – słodkim ulepkiem, bez konkretniejszego smaku. Od czasu do czasu kogoś zaskakuje schowany w turronie migdał. To taki miejscowy nugat – w sumie bardzo dobry, jeśli tylko ktoś lubi nugat.

La Orotava

Gwiazdka zbliża się wielkimi krokami także do La Orotavy. Dzieciątko właściwie już jest – leży w żłóbku. Nad stajenką niebieska płachta. - o chyba niebo, bo śnieg zrobiliby z białego - myślę. Ale kto wie? Może to taka metafora?

Stajenka w La Orotavie. Fot. umi

Do La Orotavy dotarłam autobusem. “TITSA”, głosił napis na bilecie, sprzedanym przez miłą panią z okienka mówiącą po angielsku lepiej ode mnie. Autobus jest czyściutki, klimatyzacja dmucha że hej. Miejscowi podróżują w swoich sprawach (wszak dla nich to normalny dzień pracy, w dodatku przed Świętami). Śpią, słuchają empetrójek i rozmawiają przez komórki.

Autobus jedzie drogą wzdłuż brzegu. Rozparta w fotelu gapię się przez okno. Ocean lśni od słońca. Blask oślepia, ale wzroku nie da się oderwać. Rany, ale pięknie. Jesteśmy coraz wyżej. Ocean coraz niżej. Widzę, jak w dole fale walą o czarne skały. Woda pieni się na biało. Pryska na metry w górę.

Fale walą o ostre skały. Fot. umi

Po drugiej stronie drogi – suche pustkowia. Czasem białe domki, plantacje przykryte plastikowymi płachtami, pagórki. Osiedla i miasteczka. Szopki.

W miarę, jak droga prowadzi na północ robi się coraz bardziej zielono. Na czubku Teneryfy już całkiem. Więcej drzew, las. Nawet jakby sosenki, czy świerczki. Mają szpilki.

Jeden, drugi zakręt, autobus wspina się na wysokość i… o, rany! Przed oczami mam zielone tarasy, schodzące w dół, do oceanu. Na tarasach bananowce. Wielkie, zielone liście, sztywne i płaskie, jak wachlarze. Zielone tarasy schodzą do błękitnej wody. Ocean wali o czarne skały, wszędzie białe bałwany. Zielony, biały, czarny, niebieski – układają się kolory warstwami. Wśród zieleni widać białe domki z czerwoną dachówką.

Północ Teneryfy jest znacznie bardziej zielona i wilgotna. Fot. umi

Wysiadam w La Orotavie i idę na Stare Miasto. Podobno gdzieś tu jest. Jestem wielkim podróżnikiem, więc nie zhańbię się pytaniem o drogę. Po prawie godzinnym łażeniu znam już cztery strome uliczki wokół autobusowego placu. Poddaję się i szukam wsparcia. Starszy pan pokazuje mi plan miasteczka.

Dzwonnica, całkiem jak z Ameryki Południowej. Fot. umi

La Orotava leży na północy Teneryfy. Jest prześliczna. Wszędzie widać ślady przeszłości, która jakby wydarzyła się dopiero co. Albo raczej - jakbym to ja sama przeniosła się parę wieków wstecz.

Idę po starym bruku. Kamienie są śliskie, a uliczka tak stroma, że łapię się ściany mijanego domu. Patrzę na drewniane balkony i okna. Mam wrażenie, że jestem gdzieś na jakimś krańcu świata. Domy wyglądają tak, jak w Ameryce Południowej. Chyba. Są takie kolonialne i takie… południowe.

Na placyku wśród domków stoi stajenka. Palmy kołyszą się z wiatrem. Całkiem jak w Betlejem. Zamyślam się, jaki wielki jest ten świat. Robi mi się smętnie na duchu. Chyba czas na ciastko i cafe con leche.

Ciastko wzmocni każdego podróżnika. Fot. umi

Dymek

Na południu Europy zawsze podziwiam szyk dojrzałych kobiet. Tu też. Włosy, jeśli jasne, to obowiązkowo blond lub pozostawione siwe - zawsze szykownie sczesane w kok. Nienaganny makijaż. Wielkie słoneczne okulary. Złota biżuteria.

W tej wersji robią domowe zakupy, dźwigając kosze z warzywami. W trakcie sprawunków przysiadają w ulicznej kawiarni i odpoczywają. Przy filiżance kawy elegancko przypalają papieroska.

Dwie miejscowe damy przy stoliku obok rozmawiają, gdy podchodzi do nich – czternastoletni na oko – chłopiec. Jak gdyby nigdy nic prosi o ogień. Jedna, bez zmrużenia oka, podaje mu zapalniczkę. Nastolatek odpala, zaciąga się i z ukłonem oddaje przedmiot.

Ech, myślę sobie – południe! Kto by się tam przejmował konwenansami - to nuda! Tu jest luz. Niech sobie dzieciak pali, jak chce. Słońce zniża się, chowa za domami. Pora złapać Titsę i wracać.

Samolot

Pobudka w środku nocy, żeby złapać najwcześniejszy samolot do Polski. Powrót z wakacji o piątej rano to… trudne doznanie. Pociesza mnie tylko myśl o domu, w którym czeka stęskniona rodzina. Mama pewnie już robi świąteczny bigos. Pakujemy się do samolotu, a na twarzach południowa opalenizna.

Grudniowy zachód słońca. Fot. umi

Okęcie wita nas czterema stopniami poniżej zera. Turyści w pośpiechu grzebią w torbach szukając spodni i swetrów. Klapki lądują w walizkach, wyjmujemy ciepłe buty.

Przez okno taksówki patrzę na zimowe miasto. W oknach świecą choinki. Nad ulicami girlandy światełek.

…Nie uciekłam. Jadę do domu na Święta.

Katalog firm i organizacji Dodaj wpis

Komentarze 21

bus_37
Dundee
24 200 114
bus_37 Dundee 24 200 114
#126.12.2012, 10:45

"Bus przemierza pustynne odstepy..."

Wzruszylem sie :)

Profil nieaktywny
pajonk
#226.12.2012, 13:08

Jak swieta to tylko w Polsce.Polska tradycja ,polskie potrawy polskie koledy.

wje_wjura_kociu
28 669 17
wje_wjura_kociu 28 669 17
#326.12.2012, 15:13

a ja chetnie poswietuje gdzies indziej. moze nastepnym razem...

Profil nieaktywny
Yamato
#426.12.2012, 15:43

umi 06:19, 26.12.2012

Kiedy wklejali ten artykul, jadlem akurat śledzia z kromką chleba posmarowaną maslem.

Antek_z_Zadupia
7 769
#526.12.2012, 16:18

#3
Tez mam takie ciagotki

nshadow.
3 372
nshadow. 3 372
#626.12.2012, 17:42

bangladesz albo etiopia...

a moze bejrut albo zimbabwe...
generalnie mniemam, ze dla autorki palma w krajobrazie i brak napisu "nie szczac na trawe" kojarzy sie od razu z piaskami sahary i dlugim szalem pilota rodem z RomanceTV.
sorry ale jak doczytalem, ze ktos wysyla ludzi na swieta na teneryfe to mi sie troche wesolo zrobilo :)
no ale coz, pks tak daleko nie dojezdzal wiec jak ktos sie wkoncu wyrwal gdzies dalej to i artykuly o tym pisze :)
wkoncu mozna i tak, mozna i tak...

salmo
3 309 226
salmo 3 309 226
#726.12.2012, 18:16

Mam wrażenie, że autorka ciągle jest pod urokiem powieści "Dziennik Bridget Jones"
Co mogłoby tłumaczyć dlaczego kreuje się na idiotkę.
W każdym razie irytowały mnie w artykule te sprzeczności:
z jednej strony infantylna idiotka, która pierwszy raz opuściła granice gminy ( a internet miał tyko wójt)
a troszkę później osoba całkiem zorientowana w geografii i kuchni wysp kanaryjskich.
W każdym razie polecam drugą część filmu: "W pogoni za rozumem".

nshadow.
3 372
nshadow. 3 372
#826.12.2012, 18:29

mnie ujelo to porownanie bangladesz albo etiopia, jedno najbardziej zalewane deszczami miejsce na ziemi a drugie najbardziej suche
"Zresztą Bogiem, a prawdą - wszystko jedno" ... tak faktycznie, wszystko jedno byle nie Pcim!

Harpagon
828
Harpagon 828
#926.12.2012, 19:16

Sami narzekacze, taka polska tradycja jak barszczyk i śledzik. Zakute, stereotypowe łby, które nie chcą lub boją wyjrzeć za płot własnego podwórka bo ktoś powiedział, że może się tam czaić zły smok co zjada ludzi.

nshadow.
3 372
nshadow. 3 372
#1026.12.2012, 19:24

no jak ktos wyjrzal wkoncu zza plota swojego obejscia to i teneryfa ma dla niego "swiateczny klimat" :)

bus_37
Dundee
24 200 114
bus_37 Dundee 24 200 114
#1126.12.2012, 19:35

Ja lubie kanary, sa dobre na szybkie urlopy, takie do polezena przy basenie, bez zbednych farmazonow.

Btw, pani autorka rzeczywiscie popuscila wodze fantazji :)))

salmo
3 309 226
salmo 3 309 226
#1226.12.2012, 19:45

Harpagon
Przeczytaj jeszcze raz wszystkie komentarze...tylko wolniej :)

Profil nieaktywny
danzig
#1326.12.2012, 21:29

"miedzy Bogiem prawda" wszystko jedno gdzie,oby sie zmiescic w 1099pln... niech ktos jej wytlumaczy ,ze jest setki innych spoobow by odmienic swoje smutne jak peezda zycie nizeli tendencyjny wyjazd na teneryfy,egipty,majorki i inne "rzuto-beretowe" dystanse do cieplych krajow, ktore to w okresie swiatecznym staja sie tak tendencyjne jak tribalki na lydkach polskich chlopakow .

kijevna
18 938
kijevna 18 938
#1426.12.2012, 22:36

o ja pi*****!!! ale bohomaz!

nshadow.
3 372
nshadow. 3 372
#1526.12.2012, 22:54

Na Teneryfie odkryłam, że ziemniaki gotuje się w skórze i zjada w całości.

drogie dziecie! nigdy ale to przenigdy nie wybieraj sie z ta swoja niczym jeszcze nie skazona infantylnoscia np do egiptu. habibi tylko czekaja na takie "otwarte szeroko na egzotyke" dziewczecia

iwo
7 761
iwo 7 761
#1626.12.2012, 23:14

ziemniaczki kanaryjskie mniam:)

do do swiatecznego eskejpa.. wow wyspy kanaryjskie, ktore w tym czasie maja szczyt oblezenia wydaja sie chyba zlym pomyslem:)

iwo
7 761
iwo 7 761
#1726.12.2012, 23:16

ja nigdy w polsce nie jadlam mlodych ziemniaczkow, ktore sie gotowalo w mundurkach:) to samo w wielkiej brytanii.. pierwszy raz byl na kanarach LOL

nshadow.
3 372
nshadow. 3 372
#1826.12.2012, 23:29

ale autorka byla tydzien przed swietami. Na same swieta bilety i hotele sa obawiam sie "nieco" drozsze.

ten szczyt oblezenia w swieta to raczej glownie dzieki brytolom na emeryturze, ktorzy jezdza tam 35 razy w roku bo maja wykupione dozywotnio timeshares w jednym z miliardow osrodkow z klasycznym angielskim sniadaniem na miejscu i zarciem prosto z icelanda w sklepie za rogiem, gdzie nawet nikt sie nie fatyguje placic euro bo funty sa rownozedna waluta. A na wieczor maja irlandzki pub, w ktorym nawet stol do bilarda przyjmuje jedynie 50cio pensowki ;)

Profil nieaktywny
kocham_scotland
#1926.12.2012, 23:34

slonce wlasnie spi
jakby lekko kpi
lisc ma dupe zakrywa
w piaskach tak bywa
rano nie musze na tace
pokojówce funta place
zaglowke mi zrobi
merry christmas everyone

urko
19 404 56
urko 19 404 56
#2027.12.2012, 00:19

ujmujacy jest ten zachwyt Mariolki obcym swiatem :)

bus_37
Dundee
24 200 114
bus_37 Dundee 24 200 114
#2127.12.2012, 07:13

Oj tam zaraz, kanary sa spoko jak sie patrzy ba nie z dystansem. Nie doszukiwal bym sie tam jakis szczegolnych walorow historycznych, po prostu easy holiday. W polsce kanary to wciaz gorna polka, gdzie z jukeju lata tam wiecej ruinairow niz PKSow z Radomia do Warszawy.

Chill brothers, chill...