"Odezwij się, zobacz mnie, dotknij mnie, pokochaj mnie." To dramatyczne wołanie o pomoc można było wczoraj usłyszeć w King's Theatre w Edynburgu podczas premiery spektaklu "4.48 Psychosis". Z Magdaleną Cielecką rozmawialiśmy o przygotowaniach do roli oraz twórczości Sarah Kane.
Została Pani zakwalifikowana przez krytyków, ludzi świata filmu oraz teatru pod hasłem „trudne role”. Grała Pani lesbijkę, zakochaną zakonnicę, samobójczynię. W której z ról czuła się Pani najlepiej?
Nie da się tego tak powiedzieć. Tych ról było dosyć sporo. Nie klasyfikuje w ten sposób ról. Poza tym to się zmienia na przestrzeni czasu, każda rola daje jakiś nowe emocje i doświadczenia, radość a nawet udrękę. Tak naprawdę najbliższa rola to ta, nad która pracuje się aktualnie. Do niej człowiek się najlepiej przygotowuje, po czym jest już zagrana, odrzuca się ją i przechodzi do nowej. Zawsze ta obecna jest tą najważniejszą i najbardziej wypieszczoną. Oczywiście, że mam te, które mniej lub bardziej lubię, ale zawsze staram się patrzeć w przód i myśleć o tym co mnie jeszcze czeka.
O sztukach Sarah Kane pisze się: "skandalizujące", "drastyczne”. “4.48 Psychosis" to opowieść o kobiecie na granicy, o osobie, której wszystkie myśli biegną ku samobójstwu. Napisała ten poemat tuż przed śmiercią w wieku 28 lat. Czy potrafimy czytać utwory Sarah Kane w oderwaniu od jej losów ? Co zrobić, że uniknąć tak powierzchownego odczytywania jej twórczości?
W wypadku“4.48 Psychosis" nie da się od tego uciec, jest to rodzaj jej autobiografii. Oczywiście w sztuce nie nazywa siebie Sarah Kane, ale bezsprzecznie są zawarte w niej wątki jej biografii. Jest to jej głos, jej krzyk, który potem wiadomo jak się skończył. Natomiast inne sztuki Sarah Kane myślę, że można czytać i oglądać nie przez pryzmat jej biografii, ponieważ powstały trochę wcześniej, opowiadają o czymś innym. Są bardzo ostre, prowokacyjne, dotykają rzeczy trudnych, bo taka ona była i tak pisała natomiast nie należy ich czytać w odniesieniu do jej życia. W “4.48 Psychosis" wręcz powinno się, dlatego, że opowiada historię osoby, która istniała naprawdę i ja grając to mam świadomość, że są to słowa osoby, która tak naprawdę to czuła i przeżyła. Gdy krzyczała to nie była fikcja literacka lecz coś bardzo autentycznego. Wydaje mi się, że to działa wyłącznie na plus tego tekstu. Natomiast w spektaklu, który gramy w Edynburgu można zobaczyć wartości uniwersalne. Można go odczytywać jako rzecz, która nie dotyczy tylko tego jednego życia i tylko tej jednej śmierci, bo mówi on językiem tak uniwersalnym, że każdy może przyłożyć do niej swoje własne odczucia i problemy i zobaczyć tam szersze spektrum, może nawet ludzi jako całość i chorobę społeczeństwa, a nie chorobę jednej kobiety.
W spektaklu gra Pani główną bohaterkę – kobietę cierpiącą na depresję, w jaki sposób przygotowywała się Pani do tej roli?
Bardzo dużo czytałam na temat depresji. Zapoznałam się również ze wszystkimi sztukami Sarah Kane. Spotykałam się z psychiatrami, którzy przybliżali mi tą chorobę bardziej od strony medycznej jak i fizjologicznej. Inspiracje jednak nie czerpie się tylko z samej wiedzy tzn. w momencie, gdy pracuje się nad daną rolą wytwarza się w sobie rodzaj skupienia na ten właśnie temat. Obserwując ludzi na ulicy zauważa się tylko tych smutnych, oglądając filmy, słuchając muzyki wszystko wokół tego oscyluje, bo wytwarza się wtedy pewnego rodzaju świat mrocznych i ciemnych skojarzeń, który pomaga wytworzyć w sobie odpowiedni klimat. Reszta polega na wyobraźni. Ja na szczęście na depresję nie choruję i mam nadzieję, że nie będę, ale każdy ma jakieś smutne przeżycia mniej lub bardziej traumatyczne, które w tym momencie się przypomina.
Premiera spektaklu „4.48 Psychosis” jak również „Oczyszczonych” – spektakli wyreżyserowanych na podstawie twórczości Sarah Kane wywołały burzliwą dyskusję w Polsce na temat etycznych i estetycznych granic teatru. Gdzie Pani zdaniem leży ta granica i czy Polska jest może mniej liberalna i otwarta pod tym względem niż inne kraje zachodnie?
Premiery tych spektakli odbyły się w 2001 i 2002 roku i były prekursorskie. Mam wrażenie, że przetarliśmy pewien szlak. W tamtym momencie dla polskiej publiczności był to rzeczywiście szok. Wtedy nie było wielu spektakli w polskich teatrach, w których mówiło się o tego rodzaju problemach, nie było też nagości. To były jedne ze spektakli, które mogły wywołać szok. Polskie społeczeństwo nie było na to przygotowane. Teraz sytuacja się zmieniła. W teatrze dzieją się różne rzeczy i nikt nie ma tego nikomu za złe. Natomiast, jeśli chodzi o granice prowokacji czy estetyki to wydaje mi się, że jeżeli coś jest prawdziwą sztuką, jest w tym zawarta jakaś myśl to moim zdaniem nie ma granic. Sztuka nie może mieć granic, bo wtedy nie byłaby sztuką, musi być wolna. Pod warunkiem, że nie jest to prowokacja dla samej prowokacji. Sztuka przez duże „s” nie ma granic, wtedy w teatrze czy w kinie można wszystko.
Tylko kto ma decydować o tym co nazwać sztuką a co nie?
Widzowie oczywiście. Natomiast w momencie pracy nad sztuką decyzja należy do twórców. To jest ryzyko, które się podejmuje, a później krytycy i widzowie to oceniają, czy nazwać to sztuką czy nie. Inną rzeczą jest kwestia gustu, wszystkim się nie dogodzi.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Komentarze 2
to byl megaszoł cieleckiej, reszta aktorow miala chyba w charakterystyke postaci wpisane statystowanie. wbija w fotel.
Depresja jest choroba naszych czasow, moja mama mowila, ze jak ktos ma duzo roboty to mu nie grozi zadne takie, ale chyba nie miala racji. Warto bylo pojsc na spektakl, raz , ze niezla pani Cielecka, a dwa ze to wiwisekcja choroby na ktora cierpi coraz wiecej ludzi, ktorym pozornie niczego nie brakuje "ma wszysto i nazarl sie prochow"
Zgłoś do moderacji