Do góry
Musisz być zalogowany, aby śledzić dyskusje na Emito.net

Dekada nowego wieku

Co charakteryzuje ostatnie dziesięć lat? O jakich wydarzeniach z lat 2000-2010 będą się uczyły następne pokolenia? Co i kto zostanie utrwalony na kartach historii i Wikipedii, a kto ulegnie zapomnieniu? Na odpowiedzi jest jeszcze za wcześnie. Historycy zajmą się analizą początku XXI wieku dopiero za kilkanaście lat.

Na razie tylko jedno jest pewne. Dekada, która właśnie się kończy, zmieniła w globalnym świecie prawie wszystko. Od wielkiej polityki i dominujących ideologii, przez stosunki międzynarodowe po nasze sposoby komunikacji, kulturę i obyczaje. Kiedy 11 września 2001 roku porwane przez terrorystów samoloty uderzały w wieże World Trade Center rzesze komentatorów ogłaszały zgodnie, że od tego momentu świat nie będzie już taki sam. I chociaż dużo w tym wszystkim było patosu oraz typowej dla dziennikarzy egzaltacji, to jednak w tym konkretnym przypadku mieli oni rację. Świat zmienił się nie do poznania.

Dekada nowych wrogów

Historyk Eric Hobsbawm określił XX wiek krótkim stuleciem. Ubiegłowieczna epoka trwała w zasadzie od wybuchu pierwszej wojny światowej w 1914 roku do rozpadu Związku Radzieckiego w roku 1991. Tylko 77 lat. Bardzo możliwe, że kronikarze przyszłości dokonają podobnej analizy w stosunku do pierwszego dziesięciolecia XXI wieku. To również była krótka dekada, która rozpoczęła się 11 września 2001 roku i symbolicznie skończyła, kiedy Barack Obama został zaprzysiężony na prezydenta USA 20 stycznia 2009 roku. Zdefiniowana została jako "Wojna z terroryzmem". W niespełna miesiąc po atakach na WTC amerykańskie bomby zaczęły spadać na Afganistan.

Rozpoczęła się nowa era. Nagle długie, leniwe i szczęśliwe dekady względnego spokoju i pokoju liczone od czasu upadku muru berlińskiego w 1989 roku dobiegły końca. Samobójcze ataki członków Al-Kaidy na WTC zabiły 2948 ludzi 91 różnych narodowości. Rozpoczęło się zderzenie cywilizacji, a radykalny islam zajął miejsce starych, zużytych i upadłych wrogów wolnych narodów. Stał się nowym globalnym wrogiem. Świeżym wcieleniem faszyzmu i radzieckiego komunizmu, z którym należy walczyć. Nagle każdy na swoim własnym podwórku znalazł swoją regionalną Al-Kaidę. Putin oznajmił, że w Czeczeni nie walczy z narodem dążącym do niepodległości tylko z terrorystami. W Izraelu Ariel Sharon przestał szukać kompromisu z Palestyńczykami, bo przecież z "terrorystami się nie rozmawia", a Arafat jest w bliskich kontaktach z Osamą bin Ladenem. Indie próbowały grać "terrorystyczną kartą" określając tym mianem pakistańskich bojowników w Kaszmirze. Jednak najbardziej oburzająca i jak się później okazało najbardziej zabójcza okazała się strategia Busha w stosunku do Iraku. Donald Rumsfeld gotowy był rzucać bomby na Bagdad już w 12 września 2001 roku, gdyż jak twierdził w Iraku są prawdziwe cele militarne w przeciwieństwie do Afganistanu, "w którym można tylko celować w kurz i kamienie". Od tego momentu Bush, Rumsfeld oraz Dick Cheney rozpoczęli starania, aby przekonać międzynarodową opinię publiczną, że w jakiś sposób osobą odpowiedzialną za zamachy 11 września jest Saddam Husajn. Doprowadziło to do największego kryzysu dyplomatycznego wśród państw atlantyckich. Do antysaddamowej krucjaty dołączyła jak zwykle pro amerykańska Wielka Brytania oraz kraje Europy Wschodniej w tym Polska, które w propagandzie zostały przedstawione jako kraje nowej Europy. Prężnej i odważnej w przeciwieństwie do starej Europy głównie Francji i Niemiec, które ostrzegały, jak się później okazało słusznie, przed wyciąganiem pochopnych wniosków i nielegalną napaścią na suwerenny kraj. Bush ogłosił zakończenie misji w maju 2003 roku, ale wojna w Iraku rzuciła cień na całą dekadę. Prawdziwy wróg, czyli Al-Kaida wciąż miał się dobrze. Kiedy USA, UK i Polska uganiały się po ulicach Bagdadu w poszukiwaniu bin Ladena Al-Kaida przypomniała o sobie zamachami w Madrycie, Bali, Bombaju i Londynie. Krew przelewano także w Palestynie. Do rzezi doszło w Darfurze oraz w Kongu. Dekada przemocy i wojny z terroryzmem weszła w schyłkową fazę wraz z wygraniem wyborów prezydenckich w USA przez Obamę, który zapowiedział wycofywanie wojsk z Iraku oraz obiecał, że Ameryka nie będzie się już starała rządzić światem w pojedynkę. Tak właśnie mogą widzieć ten okres historycy. Jako ostatnią lekkomyślną i śmiertelnie niebezpieczną próbę Stanów Zjednoczonych do podkreślenia swojej dominacji tuż przed tym jak ich realna siła zaczęła słabnąć.

Dekada nowych potęg

W przeciągu ostatnich dziesięciu lat globalna równowaga świata przechyliła się na wschód. Chiny oraz Indie, których ludność stanowi jedną trzecią populacji całego globu wreszcie znalazły dla siebie odpowiednie miejsce w globalnej polityce odpowiadające ich rzeczywistym potencjałom gospodarczym, militarnym, kulturowym oraz społecznym. Chiny – największy komunistyczny kraj na planecie – stały się światową fabryką i gwarantem stabilności dolara. To chiński rząd utrzymuje dzisiaj jako taką stabilność ekonomiczną USA, skupując amerykańskie obligacje państwowe i walutę. Indie zaś – największa demokracja na świecie – staje się centrum oprogramowania i komputerowych technologii. Ich wpływy zwiększają się z każdym rokiem.

Po 30-letnim okresie dynamicznego wzrostu, Chiny gotowe są zająć miejsce Japonii jako drugiej co do wielkości gospodarki na świecie. Jeśli zaś utrzymają swoje tempo wzrostu, zastąpią USA jako globalnego gospodarczego lidera już w 2035 roku.

Gospodarka Indii również rośnie szybko. 6% rocznie pozwala na to, aby kraj rozszerzał swoje ambicje i strefy wpływów. Oba państwa są już mocarstwami atomowymi, oba wystrzeliwują kosmiczne satelity wojskowe, a Chińczycy wysyłają nawet załogowe misje kosmiczne. Co prawda, szybki wzrost gospodarczy przyniósł plagi społeczne (nierówności) oraz środowiskowe (zanieczyszczenie terenów), ale oba kraje cieszą się polityczną stabilizacją. Komunistycznej Partii Chin udaje się płynne przekazywanie władzy między różnymi pokoleniami przywódców, a w Indiach po raz pierwszy od ponad 40 lat rządzącej partii udało się zachować władzę po kolejnych wyborach. Pekin wydaje się naturalnym następcą Waszyngtonu jako centrum światowej władzy, ale Indie, które mniej polegają na rynkach zagranicznych, nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.

Dekada wędrówek ludów

Jeszcze nigdy w historii naszej planety nie zaobserwowano ludzkiej mobilności na taką skalę. O ile wiek XX był okresem przymusowych przesiedleń i migracji, o tyle XXI wiek będzie stuleciem świadomych nomadów oraz migracji na własne życzenie. Mobilność społeczna w ostatniej dekadzie jest jednym z ważniejszych przykładów rosnącej ciągle globalnej współzależności. W rezultacie rozwoju chińskiej oraz indyjskiej gospodarki, a także liberalizacji gospodarek państw Europy Wschodniej i otwarcia granic w Europie Zachodniej, światowy rynek pracy podwoił się do prawie 3 mld pracowników. Dzisiejszy homo sapiens to człowiek w wiecznym ruchu. Homo Mobilus. Według ONZ w 2007 r. na świecie zamieszkiwało około 200 mln emigrantów (dwukrotnie więcej niż w 1980 r.). Na początku XXI wieku każdego roku ponad dwa miliony osób odbywało oficjalnie rejestrowaną wędrówkę zagraniczną. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) w 2006 r. dwa miliony Polaków przebywało na emigracji.

Migracje są kroplówką dla gospodarek. Badania UNDP (United Nation Development Program) wykazały, że imigracja zwiększa zatrudnienie i napływ inwestycji. Obaliły także mit o wypychaniu lokalnych mieszkańców z rynku pracy. Obliczono również, że wzrost migracji o 1% powoduje wzrost PKB także o 1%. Dzięki imigrantom lepiej funkcjonują rynki pracy, kwitnie międzynarodowy handel oraz transfer wiedzy. Migracje powodują również zwiększanie się poziomu zamożności oraz zmniejszanie nierówności społecznych. Policzono także, że dzięki mobilności imigrantów nowych krajów członkowskich w obrębie Europy rynek Unii Europejskiej zyskał 24 mld euro. Migracje tworzą jednak również problemy społeczne i kulturowe. Rosną nastroje nacjonalistyczne, szowinistyczne i antyemigracyjne. Narastają konflikty z mniejszościami wynikające z odrębnych kultur i niezrozumienia. Na ksenofobicznych nastrojach żerują populiści obiecujący prostackie rozwiązania. Odwrotu jednak nie ma. Świat zachodni, który starzeje się w szybkim tempie potrzebuje imigrantów nie tylko z obrębu swoich bliższych kręgów kulturowych. Imigracja stwarza 40% przyrostu demograficznego w USA i 80% przyrostu w Unii. Według autorów książki "Overcrowded world" bez emigrantów Europa już dziś znacząco zmniejszałaby swoją populację. Świat państw homogenicznych przestaje istnieć. Im szybciej to zrozumiemy i wprowadzimy programy integracyjne, zmniejszając jednocześnie ograniczenia migracyjne, tym szybciej będziemy mogli konkurować z rosnącymi potęgami Chin, Indii czy Brazylii. Zwłaszcza, że ostatnim czasie Zachód przeżywa ekonomiczne trzęsienia ziemi.

Dekada upadków

Kiedy upadał Lehman Brothers świat zatrząsł się w posadach. Okazało się, że to, co wydawało się pewne, stabilne i przewidywalne zbudowane jest na fałszywym optymizmie i pustych fundamentach. Dekada chciwości i rozpasanej konsumpcji doprowadziła do największego kryzysu finansowego od lat 30. ubiegłego wieku. Padła pod ciężarem fałszywych proroctw i złudnych rozwiązań dominująca od lat 70. ideologia neokonserwatywna. Mowę pogrzebową wygłosił sam Alan Greenspan zeznając przed kongresem, że "coś, co wydawało się solidnym gmachem i zarazem opoką dla konkurencji i wolnego rynku, kompletnie się załamało". Deregulacja, neoliberalna polityka niskich stóp procentowych stymulująca spekulację na niespotykaną dotychczas skalę oraz zezwolenie dla finansistów na robienie z depozytami, składkami emerytalnymi, oszczędnościami tego, na co mają ochotę, okazała się kosztowną bańką hurraoptymizmu, za którą, jak zwykle, płacą podatnicy. Po krótkim szoku rabunkowa gospodarka wciąż trwa w najlepsze, jakby jutra miało nie być. I bardzo możliwe, że nie będzie. W przeciągu ostatniej dekady elity polityczne oraz naukowe zrozumiały, że największym dla nas zagrożeniem są zmiany klimatyczne. Jeśli świat znacząco nie zredukuje emisji dwutlenku węgla, czeka nas ekologiczna apokalipsa, która w swoich skutkach będzie znacznie groźniejsza niż wszystkie światowe kryzysy razem wzięte. Z powodu globalnego ocieplenia ponad 1,8 mld ludzi zostanie pozbawionych dostępu do czystej wody pitnej do roku 2080, a ponad 330 mln trzeba będzie przesiedlić z terenów zagrożonych powodziami i burzami tropikalnymi. Znikną lodowe czapy Arktyki, Antarktydy, rafy koralowe oraz lasy deszczowe Amazonii. Z powodu gwałtownych zjawisk pogodowych co roku ginąć będzie kilka milionów ludzi. Upadek ekosystemu spowoduje upadek ludzkości.

Dekada wzlotów

Jednak nie wszystko, co wydarzyło się w ostatniej dekadzie, miało katastrofalne skutki. Ostatnie 10-lecie to również okres niewyobrażalnego wybuchu nowych form komunikacji, masowego dostępu do informacji oraz rozwoju twórczego potencjału. Google powstało w 2002 roku niemal z miejsca stając się najbardziej liczącym się narzędziem do przeszukiwania informacji. To archiwum światowej wiedzy na każdy temat. W Goglach "zapisane" jest wszystko, co kiedykolwiek zostało napisane! Dziś 70% wyszukiwań dokonuje się za pomocą tej strony. W 2006 dołączył kanał You Tube, w którym codziennie "szpera" miliard osób na całym globie. Wikipedia –największa encyklopedia na świecie w swojej brytyjskiej wersji zawierająca 3 mln artykułów (ich ilość jest 25 razy większa niż Encyclopaedia Britannica) narodziła się dopiero w 2001 roku, a wydaje się jakby była obecna od zawsze. Zmieniły się także relacje na płaszczyźnie twórca – odbiorca. Dzięki forom internetowym, portalom i blogom każdy internauta może dziś być (i często jest!) aktywnym twórcą, a nie tylko biernym odbiorcą. Komentuje, wyłapuje błędy i pod artykułami prowadzi dyskusje często bardziej interesujące niż komentowany tekst. To w Internecie dokonuje się dziś największy postęp komunikacyjny i społeczny. To Internet jest dzisiaj kwintesencją demokracji i wolności wypowiedzi. To Internet w końcu najbardziej zmienił świat w ostatnich dziesięciu latach zapoczątkowując nowy XXI cyber wiek.

Katalog firm i organizacji Dodaj wpis

Komentarze 10

Profil nieaktywny
DzieckoWeMgle
#201.01.2010, 13:32

w lipcu sześćsetna rocznica bitwy pod Grunwaldem.

rybazfrytkami
33
#301.01.2010, 14:34

wow, kolejny dobry tekst w Coolturze... czasem zdarzają się tam sensowne artykuły

Hyperspace
369
#401.01.2010, 18:20
filipinka
31
#503.01.2010, 08:16

A od kiedy to mamy w sumie liczyć? Wszystko tak naprawdę zaczęło się od obrotów ciał niebieskich, czy nie lepiej byłoby więc także zacząć od początku? Od uformowania się Słońca i z jego resztek Ziemi (jakieś 5 miliardów lat temu)? Albo - jeśli musimy już być tacy antropocentryczni - od narodzin naszej czarnej matki w Afryce (jakieś 150 tysięcy lat temu)? Kiedy więc zaczyna się nowy wiek? Kiedy kończy dekada? Kiedy zaczyna się nowy rok? Dionizjusz Exiguus, który wymyślił Anno Domini, czyli liczenie czasu od narodzin Chrystusa, proponował na przykład, żeby za początek przyjąć 25 marca, czyli poczęcie Chrystusa w łonie Matki. Juliusz Cezar, który to dał nam kalendarz również planował nowy rok na 25 marca, ale musiał ustąpić przed żądaniami senatu, który rozpoczynał obrady 1 stycznia. To który zasadniczo mamy rok? - 150 000? 5 000 000 000? i co w takim razie z tą cholerną przepowiednią majów skoro 2012 był już dawno dawno tamo tysiące bądź miliardy lat temu???

pawel
360
pawel 360
#603.01.2010, 12:39

No, no… Tak błysnąć, o ósmej rano w niedzielę i to na początku stycznia…
Nawet staruszek Wielki Wybuch byłby pod wrażeniem.
Tak sądzę.
Z tym że uściślijmy parę drobiazgów:

1.Nic tak naprawdę nie zaczęło się od obrotów ciał niebieskich – bo już dużo wcześniej dokazywała w przestrzeni energia z materią że o antymaterii nie wspomnę.
No, chyba że Ci chodzi o ten stary komiks niejakiego M.Kopernika którego złośliwi posądzają że miał pradziadka w Wehrmachcie… (oczywiste kalumnie).

2.Obawiam się również że mylisz troszeczkę antropocentryzm z paleontologią bo 150 tys. lat temu nie było jeszcze człowieka a jedynie formy neandetaloidalne ( człowiek to „wynalazek’ ostatnich 30 tys. lat).

3. Ideę Roku Pańskiego wprowadził natomiast ( a nie wymyślił – bo prekursorem nie był) papież Jan I, natomiast mnich o którym wspominasz ustalał jedynie datę narodzin oraz
śmierci Chrystusa – z dosyć miernym nawet skutkiem.

4.Z kolei Juliusz Cezar dał nam bubel a nie kalendarz, poprawił go natomiast i nam jako prawowitym wiernym ofiarował Jego Świętobliwość Grzegorz XIII. ( chociaż prawdę mówiąc
cała robotę odwalił niejaki Lilio, makaroniarz. Pijak i bawidamek. )

A na pytanie Szanownej Pani „który zasadniczo mamy rok” – to ja odpowiem tak – oby dobry proszę Szanownej Pani!

A i sędziwych Majów na Pani miejscu przestałbym się czepiać bo jak od dawna wiadomo to właśnie oni wymyślili coroczny, dłuuuuuuuuuugi majowy weekend.

c.n.d.

filipinka
31
#703.01.2010, 14:19

och ranny ptaszek ze mnie. Z wszystkim co napisałeś się zgadzam. (trudno nie zgadzać się z faktami:) Drążę jednak dalej. Który właściwie mamy rok??? Bo to że będzie NIEDOBRY to niestety nie mam wątpliwości.

3. Nie dziwię się, że data narodzin Jezusa jest wzięta z księżyca, skoro taka osoba nigdy nie istniała. Równie dobrze można by obliczać datę narodzin Persefony, Demeter albo Harrego Pottera...

pawel
360
pawel 360
#803.01.2010, 16:32

Anno Domini 2010, i to dokładnie trzeci dzionek.

I będzie to dobry rok, a z całą pewnością lepszy od poprzedniego (tylko musisz uważać żeby Ci tej Twojej licencji ktoś nie rąbnął :).

A co do tego Jezusa co to go w ogóle nie było, to jest tak:

Oktawiusz był? - Był! Pałac miał, kilka willi, fajne kobitki, rydwan i ziemi od jasnej Anielki.
A Cezar Wielki był? - No jak nie jak tak! Ten to dopiero był władcą! Miał nawet własne narody i rydwan. Ponadto kupę sprzętu wędkarskiego i tak na oko - pół świata.
A Marek Antoniusz? A Neron, Kaligula i Klaudiusz? Czy to są postaci z bajek?
Wszyscy Ci wielcy faktycznie byli i żyli. A kasy, nieruchomości i fajnych babek to mieli do oporu.
Natomiast dzisiaj po owych magikach zaledwie pare cegieł zostało i po pół kolumny na twarz. Tudzież waza, dwa miecze i kilka łokci zapisanego pergaminu.

Z kolei taki Jezus (ten co to go właściwie nie było) to nie miał nawet swojego roweru. Nie mówiąc już o willi czy palacu. Łaził tylko cały czas z wędkarzami i gadał, gadał i gadał. Normalnie podburzał ludzi.
Aaaa!
I jeszcze dał się złapać i powiesić.
I popatrz teraz na niesprawiedliwość dziejową: ci wielcy od pałaców i narodów to już od dawna ani jednego życzliwego sobie nie mają, natomiast taki niedoszły wędkarz ma ich miliony i to od ponad dwóch tysięcy lat... A ilu o Nim wypisuje najprzeróżniejsze historie?
Hmmm...
Więc coś mi tu nie gra z tą Twoją teorią księzycową.

filipinka
31
#903.01.2010, 16:52

hmm a nie jest przypadkiem ten Jezus sequelem niejakiego Mitry również postaci fikcyjnej? Taką nową wersją Boga Słońca prze konwertowanego na nowego mesjasza dla nowych wyznawców? I to jest rzeczywiście niesprawiedliwość dziejowa, że bohater z bajek dla dużych dzieci przez 2 tys. lat wpływa na życie maluczkich.

pawel
360
pawel 360
#1004.01.2010, 06:55

Z tego co mówisz wynika że ludzkość żyje fikcją i mrzonkami.
...
Takimi samymi mrzonkami jeszcze dwieście lat temu były "machiny latające" - zresztą pomyśl sama - "cięższe od powietrza i ma latać" - he, he, co za bzdura!

Natomiast jeszcze sto lat temu za opowiastki o możliwościach wiązki laserowej zamykano w zakładach dla obłąkanych.

Obecnie, przemieszczanie się ludzi i przedmiotów w czasoprzestrzeni pozostaje nadal domeną bajek i literatury s-f. I takie są fakty, ale mało kto wie że teleportacja fotonowa to już historia najnowsza bo właśnie rok temu amerykanie dokonali pierwszej teleportacji stanu atomu.
...
Reasumując: za 10, 50 lub 100 lat Wniebowstapienie lub Zmartwychstanie może przestać być cudem...

Więc fikcja przerasta rzeczywistość czy życie przerasta kabaret?
A może naturalna kolej rzeczy, tylko chwilowo zbyt trudna dla pewnej grupy maluczkich?

:)